Z cyklu: cierpienia turysty
Lato w pełni, sezon w pełni, wakacje w pełni. Gorąco, słońce świeci, ocean szumi, piwo leje się do kufli, pełen relaks. Idealnie. A oni cierpią. Cierpią srodze, solidarnie europejsko, bez względu na narodowość, szybko, bo urlop krótki, trwa tydzień, maks dwa tygodnie. Cierpią, bo:
– Na plaży jest strasznie dużo piasku. Ten piasek wdziera się wszędzie, a jak się człowiek kremem z filtrem posmaruje, a smaruje się, to jeszcze ten piasek się klei.
– Wieje wiatr, a biuro podróży nie uprzedziło, że wiatr tu istnieje.
– Pieprzniczki w restauracji z lewej strony mają za małe dziurki i pierz się nie sypie. W restauracji z prawej strony są ok. Ale za to z prawej strony nie ma młynka do pieprzu.
– Obok w restauracji siedzi obleśny Niemiec z wielkim brzuchem i w klapkach. Nie po to tyle się płaci za wakacje, żeby człowiek musiał jeść z brzuchatymi Niemcami.
– Nikt tu nie mówi po francusku. Pfff, ludzie w Hiszpanii nie mówią po francusku!
– Nie wiadomo, gdzie jest włącznik światła w toalecie.
– Zapłaciłam cztery tysiące funtów za te wakacje. Ale teraz z dzieckiem to już nie to samo. Wcześniej jeździłam z moich chłopakiem sama, to impreza była co noc. Ale imprezowaliśmy. Z dzieckiem to co innego.
– Czy ktoś tu mówi po holendersku?
– Lekarz miał przyjść o dziesiątej, jest za dwie dziesiąta i lekarza jeszcze nie ma. A my tu czekamy. Gdzie on jest?!
2 thoughts on “Z cyklu: cierpienia turysty”
Z tym wiatrem, bez kitu, słyszę od każdego kto był na Fuerta albo Lanzarote takie marudzenie 🙂
never ending story 🙂