Jesienna Europa
Dla wyspiarzy przyzwyczajonych do upałów, skalistych gór i stromych klifów nad oceanem jesień to idealna pora by włóczyć się po Europie Środkowej. Rudziejące z dnia na dzień słowackie góry, usłane pierwszymi spadającymi liśćmi krakowskie planty, zimne powietrze o poranku, które wskazuje na to, że w Tatrach zapewne spadł już śnieg, zachmurzone i lekko deszczowe dziesięć stopni we Frankfurcie nad Menem, poranna mgła w Wiedniu – wszystko, co tubylcom smakuje melancholią za skończonym już definitywnie latem, wydaje mi się coraz bardziej egzotyczne.
W krakowskich knajpach przy Rynku i na Kazimierzu rusza już sezon na gorące herbaty z pomarańczą, cytryną i cynamonem. Dudniący o dachy deszcz pierwszych dni października budzi w środku nocy. Po sierpniowych pożarach na Gran Canarii i niezwykle suchych, kanaryjskich letnich miesiącach ten deszcz w Krakowie wydaje się najpiękniejszym cudem natury. Półmrok w kawiarni na ulicy Meiselsa koi zmysły. Zachwyt nad latem i jesienią, upał, zimno, skalny klif czy rdzawe klony i kasztany – wszystko jest kwestią proporcji.
Pociąg z Frankfurtu do Wiednia w szaleńczym pędzie przechyla się na zakrętach, kołysząc pasażerów niczym statek na falach. Od Ratyzbony do granicy z Austrią trasa kolejowa biegnie wzdłuż Dunaju, miejscami tak blisko rzeki, że wysuwa się ona na pierwszy plan w znikającym za oknem krajobrazie. Zapadający na granicy niemiecko-austriackiej zmrok uniemożliwia mi dalsze obserwacje.
W Wiedniu chłody jesieni przeplatają się ze słoneczną, ciepłą pogodą, kiedy to temperatura sięga niemal dwudziestu stopni. Między straganami i knajpami Naschmarktu wydaje nam się, że to nie październik, ale jakiś nagły, niespodziewany wstęp do lata. Otulone złotem, zawieszone w muzeum w Belwederze dzieła Klimta trwają niewzruszone wobec całej tej jesienno-geograficznej zawieruchy.
To jedna z tych podróży, których plan rodzi się trakcie, za każdym kolejnym przebytym kilometrem.



