Jak polecieć z psem samolotem i przeżyć
Nie będzie to żadne wielkie odkrycie, jeśli stwierdzę, że psy nie lubią latać samolotem. Boją się. W podróży z Wysp Kanaryjskich do Barcelony nasz pies zestresował się porządnie, a my razem z nim. Lekko nie było. Da się jednak przeżyć, szczególnie, gdy się człowiek do takiej podróży przygotuje.
Niestety nie wszystkie linie lotnicze zezwalają na przewóz zwierząt. Ryanair i Wizzair, które mają bezpośrednie połączenia z Polski na Wyspy Kanaryjskie, zezwalają jedynie na przelot psów przewodników, towarzyszących osobom niewidomym. Kto chce zabrać zwierzę z Polski na Kanary, musi więc lecieć z przesiadką, na przykład z Norwegian albo hiszpańskimi liniami Vueling. W zależności od przewoźnika, małe psy, zazwyczaj ważące do ośmiu kilogramów, można zabrać na pokład samolotu. Oczywiście muszą być w specjalnym transporterze, smycz czy nawet kaganiec nie wystarczą. Duże zwierzęta podróżują w luku bagażowym. Każdy pies musi mieć swój paszport i aktualne szczepienia. Różne kraje mogą mieć odmiennie wymogi co do szczepień, dlatego zawsze trzeba się dowiadywać przed każdą podróżą.
Nasz pies – suczka o imieniu Yasmina, w skrócie Mina – razem z transporterem mieści się w przepisowych ośmiu kilogramach. Zabraliśmy ją więc z nami na pokład, lot liniami Vueling. Weterynarz przepisał tabletki uspokajające, do podania na pół godziny przed lotem. Piękny, nowy transporter kosztował sześćdziesiąt euro. Bilet dla psa w jedną stronę – pięćdziesiąt euro. Gdyby podróżował w luku bagażowym, byłoby dwa razy tyle, czyli sto euro.
W radosnym nastroju dotarliśmy na lotnisko. Nie wiedzieć czemu, w porcie lotniczym na Gran Canarii, już gdy przekraczaliśmy bramki bezpieczeństwa, polecono nam zamknąć psa w transporterze. Panował spory ruch, kolejki, szybko, jak to na lotnisku, nie mieliśmy więc za dużo czasu do cierpliwego przekonywania zwierzęcia, by pozwolił dać się zamknąć w transporterze. Nasz błąd. Wepchnęliśmy go na szybko, co oczywiście sprawiło, że mocno się zestresował. W oczekiwaniu na lot daliśmy psu tabletkę uspokajającą. Ale raczej nie zadziałała.
Podczas startu Mina nie mogła się uspokoić, wierciła się jak opętana w transporterze, drapała, wygryzła niewielką dziurę i chciała uciekać. Była przerażona. Trudno ją było opanować. W końcu, gdy zrozumiała, że nie może wyjść, zaczęła płakać. Nie tylko skomleć, ale i ronić łzy wielkie jak ziarna grochu. Po trzech godzinach lotu, już na lotnisku w Barcelonie miała oczy czerwone od płaczu, jak gdyby szlochała żałośnie przez cały tydzień. Nigdy jeszcze nie widziałam tak zapłakanego psa. Nie mówię już o jej spojrzeniu pełnym boleści i wyrzutów, które sprawiło, że czułam się jak ostatni brutal i barbarzyńca. Dopiero po wyjściu z samolotu dostrzegliśmy działanie tabletki, pies był otumaniony, chodził wolniej niż zazwyczaj, a gdy chciał gdzieś wskoczył albo podbiec, plątały mu się łapy i brakowało zwinności.
W drodze powrotnej już byliśmy mądrzejsi. Po pierwsze daliśmy Minie nieco większą dawkę uspokajającej tabletki i też znacznie wcześniej. W momencie, gdy radośnie hasała po tarasie na lotnisku w Barcelonie i jeszcze nie przewidywała, że zaraz zaczną się hałasy. Przygotowaliśmy się bojowo na dyskusję na bramkach bezpieczeństwa i zdecydowaliśmy, że psina trafi do transportera dopiero przez wejściem na pokład, a w strefie bezcłowej będzie tylko na smyczy. O dziwo jednak nikt nam nie zwrócił uwagi, że trzeba już psa do pudła pakować i spokojnie sobie chodził na własnych łapach aż do wejścia do samolotu. Zabraliśmy na drogę zestaw pocieszających parówek. Psina tak już ma, że jej ulubione jedzenie poprawia jej nastrój. W chwilach zwiększonego napięcia, parówki działały cuda. W czasie lotu uchyliliśmy nieco ściankę transportera, żeby mogła wystawić łeb na zewnątrz. Głaskaliśmy, przemawialiśmy czule, pocieszaliśmy. Zadziałało. Ponieważ w samolocie było mało ludzi, położyliśmy transporter na siedzeniu obok. Zaraz musieliśmy go jednak zdjąć, bo upomniała nas stewardessa. Według regulaminu pies musi być zamknięty w transporterze, na podłodze pod oknem.
Powrotna podróż minęła o wiele spokojniej. Pies wciąż zestresowany, ale obyło się bez nadmiernego skamlenia, łez i rozpaczliwych prób ucieczki.
Podsumowując, ja osobiście nie polecam zabierać psa w podróż samolotem. Ale rozumiem, że czasem trzeba. Nie zapomnijcie wtedy o konsultacji z weterynarzem, żeby przepisał zwierzęciu coś na uspokojenie. I koniecznie zabierzcie ze sobą zestaw pocieszających smakołyków.

Tu znajdziecie profil Miny na instagramie.
A tutaj hiszpańskojęzyczna strona, na której można kupić tanie pipety dla psów i kotów.
4 thoughts on “Jak polecieć z psem samolotem i przeżyć”
Gdy tylko zaczęłam więcej podróżować chciałam zabierać ze sobą swojego ukochanego czworonga, jednak ostatecznie oszczędziłam tego psinie. Sama waży 6kg wiec byloby wygodniej trzymać ją na pokładzie, ale tyle stresu i w tak krótkich odstępach czasu to zdecydowanie za dużo:o psinka zostaje z mamą i za każdym razem daje mi do zrozumienia że była to dobra decyzja 🙂
Podziwiam za przebytą drogę!
Dziekuje Edyto!
Bardzo konkretny wpis. Jeszcze dwie sprawy: jak z wynajęciem mieszkania na gc i wyjściem na plażę jak ma się psa ?
Pozdrawiam
Bardzo pomocny artykul! A czy pamieta Pani mniej wiecej wymiary transportera dla Miny? Teraz na stronie Vueling podaja wymiary 45x39x21, ale wydaje sie byc niemozliwe znalezc transporter w tych wymiarach, ktory nie jest za malutki 🙁 Bede bardzo wdzieczna za informacje!!
Pozdrawiam!!
Dokładnie takich wymiarów wymagał miał Vueling, kiedy lecieliśmy. Zmierzyłam właśnie transporter i nie mieści się idealnie, ma dokładnie 50x27x25. Trudno go też dokładnie wymierzyć, bo u podstawy jest szerszy i zwęża się ku górze. Gdy zmierzę od samej góry, szerokość wynosi 44 cm. Mina się w nim mieści, ale faktycznie jest jej nieco ciasno. Pies w transporterze mógł ważyć maksymalnie 8 kg. My troszkę przekroczyliśmy, w sumie było 8,5 kg. Nikt na lotnisku nie mierzył i nie ważył, ale oczywiście zawsze jest taka możliwość.
Pozdrawiam 🙂